byleby przez las przedrzeć się i dojść do pałacu, który na krańcu lasu błyszczy wyzłoconemi ścianami i kąpie się w kwiatach, nie takich jak te, które tu dziko rosną, lecz z drogiego atłasu wystrzyżonych i na złote druciki znizanych wedle wzorów, przez najsłynniejszych modniarzy świata rysowanych!
Tak myślał i śmiał się, lecz nieraz czuł, że śmiech jak zimny wąż ześlizguje się mu z ust do piersi i żądłem kole w serce. Gdy więc legł za nim klon obalony toporem, albo gałęzie jeżynowego krzaku jak konające ramiona rozpostarły się po ziemi, cieszył się, bo przez to postąpił kilka kroków dalej, lecz, że to była radość zimna i koląca, rychło ogarniało go zmęczenie. Bo zawsze tak bywa i tkwi to już w ludzkiej naturze, że człowiek niemający w sobie choćby jednego promyka radości ciepłej i słodkiej rychło męczy się przy robocie.
Pewnego dnia spory kawał drogi od rana uszedłszy, usiadł na pagórku z darniny i obliczać począł: jak daleko jeszcze może być do pałacu, ku któremu dążył? Z obliczenia wypadło, że już niezbyt daleko i — rzecz dziwna! — zamiast radości, ogarnęły go na myśl tę smutek i zniechęcenie. Bo i to zdarza się z człowiekiem bardzo często, że cel drogi jego, dopóki jest oddalonym, błyszczy powierzchnią złotą i wabi atłasowymi kwiatami;
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.