Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/290

Ta strona została uwierzytelniona.

— Toż to będzie niespodzianka, uczta i radość! — myślał, a krople miodu wieszały się na źdźbłach trawy, jak paciorki bursztynowe. Wtem syknął z bólu, bo, naturalnie, kilka naraz szerszeni zatopiło żądła w jego ręku. Było to naturalne, ale jemu nie podobało się wcale, tem więcej, że w pobliżu humorystyczny jakiś poeta lasu śmiał się na całe swe pstre gardziołko i chromatycznymi tony wyśpiewywał o człowieku, który, rozum mając, nie zdołał poznać się na szerszeniach. On sam gromił siebie.
— Może zamiast ratować, podeptaćbym ich powinien?
Wtem liść klonu oderwał się od drzewa i powoli, łagodnie, powierzchnią rzeźwiącą pocałował go w zranioną rękę, poczem, z szelestem pieszczotliwym przyleciało do niej kilka małych, w serduszka wykrojonych listków brzozowych, a kwiat jakiś leśny, wspaniałą koronę wychyliwszy z gęstwiny, owiał ją swym oddechem narkotycznym, gaszącym bóle. Oprócz tego poeta lasu, nie ten, który śmiał się, inny jakiś, na rozpiętych skrzydłach kołysząc się wysoko, śpiewał: «Błogosławiona dłoń, która krople miodu leje w gniazda nawet szerszenie». Cóż dziwnego, że po tym drobnym wypadku rzeźwo szedł naprzód, choć ból piekł go w rękę, i że przez łzy, które stały mu w oczach, bliżej nieco niż kiedykolwiek dotąd ujrzał mglącą się rozwiewnem srebrem szatę Archanioła?