Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przędze.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.

U ganku sterczały uschłe badyle ziół wysokich, w powietrzu mżyło coś drobnego, deszcz, czy mgła; do pokoju cisnęła się szarzyzna przelewająca mętną biel ze zmrokiem, aż zmrok zwyciężył i w pokoju stawać się zaczęło coraz ciemniej. Na kominku ogień przygasał, nie podsycała go ręka niczyja; więc już tylko krwiste łuny kłaść począł na ściany i ponurymi błyski zapalać spłowiałe oczy praojców.
— Ciemno! — rzekł w pokoju samotny głos.
U okna, przez które nic już widać nie było, zakrakały kawki; suche palce obnażonego drzewa zastukały w szyby; wiatr z głębokiem westchnieniem przeniósł tuman szeleszczących liści.
Czy już nadchodzi? — zapytał w ciemności głos.
O czyje nadejście zapytywał? Kto miał nadejść? Nikt nie wie co razem z nową minutą czasu nadchodzi. Zamknięte drzwi poczęły uchylać się powoli; ktoś nadchodził.
— Kto? — zapytał w ciemności głos i nic już więcej nie rzekł, bo ciemność pierzchnęła przed srebrzystą, niewymowną, świetlaną jasnością...

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .

— Mową ognistych błyskawic zapytywałam cię niegdyś: czy chcesz iść za mną? Serce wydarłeś z piersi, uczyniłeś zeń puklerz rycerski i za daleką jasnością moją rzuciłeś się w pościg. Sługą