DZIEŃ był zimowy i pochmurny, śnieg zaścielał ulice Grodna, ale Jaś wraz z rodzicami swemi, wstając od stołu, klaskał w dłonie, podskakiwał wysoko i, nie wiadomo już po raz który, ręce obojga rodziców całował. W wesołości tej Jasia nie było nic dziwnego. Ojciec i matka czule głaskali go po głowie i całowali w czoło; w jadalnym pokoju, w którym tylko-co obiad spożyto, panowało ciepło przyjemne. Zielone rośliny przypominały wiosnę i lato, żółty kanarek skakał po prętach ładnej klatki i wyśpiewywał zawzięcie, na bufecie stały resztki niedojedzonych wybornych potraw i przysmaków — nakoniec przez drzwi otwarte widać było pokój dziecinny, a w nim na podłodze i stołkach mnóstwo ślicznych zabawek: koni drewnianych, książek z obrazkami, łamigłówek i t. d.
Jaś był bardzo szczęśliwem dzieckiem.
Dziś jednak, o, dziś spotkać go miała wielka i niezwyczajna uciecha. Ciotka Jasia wydawała balik dziecinny, na którym znajdować się miało, oprócz ciotecznych braci i sióstr jego, wiele innych znajomych i nieznajomych dzieci, a rodzice sprawili mu na tę zabawę śliczne krakowskie ubranie. Ubranie to, Jaś włożyć miał zaraz po obiedzie, a potem