w różne strony. Człowieka z katarynką i małpką wcale już widać nie było; nakoniec placyk stał się zupełnie pustym i tylko w głębokim zmroku drobne okna otaczających go domków migotały żółtemi światełkami, a pośród śniegu, zaściełającego ziemię, połyskiwała tu i owdzie zamarzła w kałużach woda.
Jaś stał pośrodku placyku sam jeden, ogłuszony i wylękły. Po chwili dopiero obejrzał się dokoła i bardzo żałosnym a zarazem bardzo słabym głosikiem zawołał:
— Panno Paulino!
Wołanie to powtórzył wiele razy, coraz żałośniej i niecierpliwiej. Żadnej jednak znikąd nie otrzymał odpowiedzi, a w dodatku, brzegiem placyku, przesuwały się co chwila cienie jakieś, do ludzkich podobne, on zaś, za nic w świecie, nie odważyłby się ku nim przybliżyć. Kiedy był mniejszym, lękał się bardzo cieniów i krzyczał ze strachu, gdy wypadkiem własny swój cień na ścianie zobaczył. Potem trwoga ta przeminęła, ale teraz oto wróciła. Chciałby iść, biedz, szukać i wołać panny Pauliny, a tu, gdy tylko krok jeden postąpi, cień jakiś wychyla się to z za domu, to z bramy jakiejś i mknie prędko brzegiem placyku, a choć zniknie, znajduje się wnet drugi i trzeci, i po dwa, po trzy na raz, sznurem za sobą ciągną.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przygody Jasia.djvu/16
Ta strona została uwierzytelniona.