szyi aż do stóp spadały, w ręku zaś trzymali fajki na krótkich cybuszkach, od czasu do czasu wypuszczając z ust grube kłęby dymu.
Obok tych ludzi, za nimi i przed nimi, leżały na ziemi długie i grube jakieś zwoje, czy wałki, w których Jaś, po przypatrzeniu się, rozpoznał mnóstwo z gliny ulepionych a jeden w drugi powstawianych garnków.
Ludzie owi rozmawiali z sobą głośno i jak się zdawało dość wesoło, bo czasami śmieli się grubym, głośnym śmiechem.
Jaś długo stał na progu szopy, nie śmiąc zbliżyć się i nie wiedząc, jak przemówić do ludzi, którzy tak dziwnie byli ubrani i takie czerwone mieli twarze, a głosy grube i oczy w blasku płomienia także błyszczące. Pragnął jednak bardzo zbliżyć się do ognia i trochę się przy nim ogrzać. Po kilku więc minutach wahania wszedł do szopy, postąpił kilka kroków i cichutkim głosem wymówił:
— Dobry wieczór panom.
Więcej już nic powiedzieć nie mógł, bo zabrakło mu odwagi, ale najbliżej siedzący człowiek posłyszał to ciche odezwanie się i, spostrzegając Jasia, zawołał:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przygody Jasia.djvu/24
Ta strona została uwierzytelniona.