nie było, — wyskoczył chłopiec, o parę lat starszy od Jasia, bosy, w płóciennych majteczkach i spencerku, z okropnie rozczochranymi włosami i twarzą poplamioną przez glinę i sadzę. Trzymał w ręku glinianą figurkę sporej wielkości, trochę do konia, trochę do psa, a trochę do koguta podobną, wyskakując zaś z jamy, zawołał:
— A co, tatku! jaki kogut!
Jednocześnie przyłożył usta do znajdującego się w grzbiecie figurki otworu i przeraźliwie weń zagwizdał.
— No, no! dość tej swawoli — rzekł ojciec — spójrz oto, jaki panicz spadł nam z nieba. Zabłądziło biedactwo i aż tu przylazło. Zaprowadź go do chaty, a niech mu tam babula i matka ciepłej strawy dadzą i spać położą...
Wincuk poskoczył i z szeroko otwartemi od ciekawości oczami chwycił Jasia za rękę, ale Jaś znowu płakać i upierać się począł, krzycząc, że nie chce do chaty, chce do mamy i do domu! Ojciec Wincuka zniecierpliwił się tem bardzo, wstał, tupnął nogą i krzyknął:
— Dość tych beków! zaraz mi iść, gdzie Wincuk poprowadzi! Nie porzucę przecież dla ciebie roboty i nieść cię nie będę w nocy, całe dwie wiorsty, boś już i za duży na to... nie udźwignę!
Jaś przeląkł się krzyku człowieka tego i posłusznie poszedł z Wincunkiem, który wyprowadziwszy go z szopy i trzymając za rękę, wnet bosemi nogami po gęstym śniegu różne dziwne skoki wyprawiać począł.
— Czy daleko do waszego domu? — nieśmiało zapytał Jaś.
— Ej nie, paniczu, niedaleko, bliziusieńko! — odpowiedział, my na Garncarzach mieszkamy, panicz wie? Ta uliczka, o wiorstę może od miasta, co się tak nazywa dla tego, że na niej od wieków sami tylko garncarze zawsze mieszkają.
Jaś nie słyszał nigdy o zamiejskiej uliczce, która nazywa się Garncarze, i zapytał, kimby byli ci panowie, którzy tam przy ogniu siedzieli, i coby takiego robić tam mogli? Wincuk wybuchnął głośnym śmiechem.
— To nie są żadni panowie? — zawołał — tylko garncarze! Jeden z nich jest mój tatko a dwaj tamci, to sąsiedzi, którzy z takiem do współki
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Przygody Jasia.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.