chudego takiego, że tylko kości z niego, a on go poznał widać, bo zobaczywszy, podniósł łeb i zarżał.
Opowiedziawszy historyjkę tę, Mikołaj zaczął Jasia na kolanach podrzucać, nucąc przytem:
Jedzie sobie pan
Hopapa! hopapa!
A za panem chłop, chłop,
Hop! hop! — hop! hop!
A za panem cygan, cygan,
Klap! klap! — klap! klap!
Jaś aż kładł się od śmiechu, a Mikołaj popatrzywszy mu w twarz, pocałował go w same usta.
Jaś krzyknął:
— Fi! fi! i odwrócił się. Z ust dziada wionął na niego bardzo przykry zapach wódki.
— Coście tam, Mikołaju, paniczowi zrobili? — zapytała z alkierza garncarzowa.
Dziad śmiał się.
— Hej, hej! — wołał — jak paniczyk skrzywił się strasznie od całusa mego! A ja wiem, co to znaczy! Wódka paniczowi z gęby mojej zaleciała. Prawda, co?
Jaś, zawstydzony trochę, nie skłamał jednak, ale twierdząco głową skinął. Dziad śmiał się jeszcze chwilę, ale potem sposępniał, brwi mu się najeżyły i mnóstwo znowu zmarszczek na twarz wystąpiło.
— A, wypiłem ja dziś kieliszek wódki i nie jeden — zaczął ponuro — ale niech się znowu panicz tak nie krzywi, że biedny człowiek wódką mu czasem zapachnie. A czy panicz wie, jakim sposobem Mikołaj nauczył się pić gorzałkę, tak, że jej czasem i zanadto wypije? Czy panicz widział kiedy stangretów, co w mróz siarczysty, albo w słotę taką, że deszcz i mgła do szpiku człowiecze kości przejmuje, siedzą na kozłach godzinami,