Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.



I.

Dzień jesienny miał się ku końcowi. Pomiędzy niebem a rozłogami brunatnych ról, wisiała mgła drobnego deszczu. W mgle téj toczyły się turkoty i gwarzyły szepty wiatrów, a u spodu jéj fale wielkiéj rzeki biły się z pluskiem o wysokie brzegi.
Gdyby ktokolwiek, zawieszony na jednéj z chmur, ciężko wlokących się pod brudno-białém niebem, spojrzał z góry na pas przestrzeni, równoległy od jednego z brzegów rzeki, ujrzałby trzy punkty różnych wielce rozmiarów, lecz na jednéj linii i w niewielkiéj od siebie odległości zostające. Pierwszym i największym z punktów tych było miasto, zajmujące sobą wielkie koło gruntu i wybiegające po za to koło kilkunastu prostemi i krętemi odroślami. Odrośle te wyglądały jak ramiona, wyciągane, przez olbrzyma ku przestrzeni, po łup albo ratunek. Ujęte w gęstszą, niż gdzieindziéj mgłę deszczu i wyziewów, niby w banię z brudnego szkła, miasto owo wydzierać się zdawało w górę wieżami swych kościołów, a żalić się przed samotnością pól lub z niéj naigrawać się mruganiem i blaskiem, gęsto po ciemném tle rozsianych, ogników. Z szerokiego koła tego, od wywijających się zeń ramion, od mrugających świateł, nad strze-