Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/016

Ta strona została uwierzytelniona.

jeden tylko głos kobiécy odzywał się gdérliwém i rozjątrzoném mruczeniem.
Czy kobiéta, siedząca na ławie, u zewnętrznéj ściany domu, słuchała tych rozmów, śpiewów i śmiechów, które przecież wyraźnie do ucha jéj dochodziły, trudno było powiedzieć. W oprawie czarnéj chusty, okrywającéj głowę jéj i ramiona, twarz jéj zostawała wciąż nieruchomą. Błyszczącemi oczami swemi patrzała wciąż w jeden punkt szaréj przestrzeni. W sztywnym wzroku jéj malowało się osłupienie, sięgające stopnia bezmyślności. Z wystającego gzémsu dachu, pod którym siedziała, spadały na odzież jéj gęste i grube krople deszczu, lecz ona nie zdawała się ich czuć, ani spostrzegać, i nic nie czyniła, aby się od nich uchronić. Parę razy podniosła się z ławki, jakby do odéjścia, postała chwilę, z twarzą zwróconą ku miastu, i siadła znowu.
W chacie cmentarnego stróża gwar, to wzmagał się, to przycichał. Od czasu do czasu wybuchał zeń gruby, rozjątrzony głos kobiécy, zdający się zapowiadać srogą kłótnię. Za każdym razem jednak, cienki głos męzki przewlekle, i tonem monotonnie odmawianego pacierza, recytować zaczynał o doczesności człowieka na ziemi i o potrzebie użycia, dopóki czas, wszelkich uciech żywota, a kończył śpiewem, którego piérwsze takty skoczne były i wesołe, a ostatnie z żałośliwych pieśni kościelnych zapożyczone, a w których figurowały nieodmiennie: śmierć i piwo, mogiła i misa. W obec przemówień tych i przyśpiewek kłótliwy i rozjątrzony głos kobiécy topił się w gniewne, lecz ciche i jakby zniechęcone, mruczenie.
Nakoniec, otworzyły się drzwi domostwa i biesiadnicy po jednemu wychodzić z niego zaczęli. Byli to wszyscy