Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/020

Ta strona została uwierzytelniona.

i nieheblowane, drewniane zydle, koszlawe stołki, cebry, niecki, garnki, grabarskie i ogrodnicze narzędzia. Przez otwarte i nizkie drzwi ukazywała się druga malutka izdebka, z dwoma szerokiemi tapczanami, służącemi za łóżka, i z długim szeregiem świętych obrazów i obrazków zawieszonych na ścianie, a w różnokolorowe i pozłacane ramki oprawionych. Przed jednym z obrazów tych, po samym środku ściany zawieszonym, na mosiężnym łańcuszku zwieszona, blado paliła się mała lampka. W pierwszéj od wejścia izbie czuć było wilgoć, stęchliznę, duszne gorąco silnie rozpalonego pieca, resztki swędu od jakiegoś smażonego mięsa i cuchnący dym tytuniu najgorszego gatunku. Słychać téż tam było przeciągłe chrapanie kogoś śpiącego. Na zydlu pod ścianą, z twarzą ku sufitowi zwróconą i rękami zarzuconemi na głowę, spał suchy, kościsty człowiek, w wyszarzanym spencerze, nie posiadającym rękawów. Cienkie a długie ramiona jego okryte były rękawami grubéj, szaréj koszuli.
— Masz tobie! — wchodząc do izby mruknęła gospodyni, — już i śpi! tak to zawsze! najé się, napije, wygada się, wyśpiewa i chrapie... a cała robota na moje ręce spada. Kto naczynie po nim i po jego częstunkach pomyje? ja. Kto graty pozbiera, żeby w brudzie nie marnowały się? ja. Kto drzewa z sieni na jutro nanosi? ja. Kto Jeżewiczowi oczy wydrapie za jego przeklęte plotki i intrygi? ja. Kto przed księdzem dziekanem wyjęczy i wypłacze, żeby nas ztąd nie wypędzał? ja. Wszystko ja. A co mnie za to? ot dziura ta na teraz, a na starość... kościelne schody i tyle! Żebym ja była lepiéj światła dziennego nie zobaczyła... jeżeli kiedy żebraczką mam być...
W ten sposób szeptem lub półgłosem gdérząc i żaląc się, chodziła po izbie wielkiemi, ciężkiemi krokami, zbierała