ze stołu i przy piecu myła gliniane, ubogie naczynia, resztki jadła starannie chowała, grubym fartuchem ścierała ze stołu okruchy chleba i rozlane piwo. Nagle zwróciła się ku drzwiom.
— Cóż tak stoisz pod progiem, jak bałwan jaki! — zawołała. Czemu nie siadasz? Czy może ława nasza za twarda, izba za ciasna... Podejdź, siądź... i pogadaj po ludzku, a nie, to ruszaj sobie... Ja tu martwych nie potrzebuję, mam już ich dosyć tam...
Rzuciła ręką w stronę cmentarza.
Przybyła zbliżyła się cicho, usiadła na zydelku pod piecem i milcząc rozwijać zaczęła zawinięcie, które wciąż przedtém trzymała w ramionach. Gospodyni stanęła na środku izby, jak wryta.
— Co to? — zawołała. Dziecko?
— Dziecko, — odpowiedziała przybyła.
— Czyjeż? twoje?
— Moje.
— Aha! rozpowińże to! udusić się może w takiém gorącu.
Dziecko zakwiliło zcicha.
— Wieleż to ma? — zapytała gospodyni.
— Ośm miesięcy.
— Z takiém maleństwem, w taką porę, w drogę wyprawiać się... no! — O kilka kroków stojąc, bacznie przypatrywała się przybyłéj.
— Wdowa, co? mąż zmarł? — zapytała.
— Nie, — krótko brzmiała odpowiedź!
— Cóż? porzucił może łotrzysko jakiś?
— Nie, — ciszéj jeszcze odpowiedziała kobiéta.
— Nie i nie! cóż tedy? dla czegóż włóczysz się po świecie, sama jedna i z dzieckiem?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/021
Ta strona została uwierzytelniona.