Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/024

Ta strona została uwierzytelniona.

— No, a... pan? — zapytała bardzo cicho i nad samem niemal uchem przybyłej.
Pytanie to wywarło na znękaną kobiétę wpływ szczególny. Wstrząsnęła się cała, jakby od elektrycznego uderzenia, z miejsca się porwała, dziecko uśpione na ławie złożyła i chustę gwałtownym ruchem z głowy i ramion zerwała.
— Ach! ach! ach! — krzyknęła, — żeby jemu każda godzina taka gorzka była, jak całe moje życie! żeby on światłości boskiéj nigdy nie oglądał! Niech jemu Pan Bóg krzywdy mojéj nie pamięta! niech szczęście jego będzie takie wielkie, jak moja niedola! Niech jemu własne dziecko nóż w serce zatopi! niech go Aniołowie Stróżowie strzegą od mąk takich, jak moje! żeby jemu jednę godzinę tak gorzko było, jak mnie będzie do śmierci!
Łzy potokiem lały się po rozognionéj jéj twarzy. Oczy jéj gorzały, głos to wzdymał się namiętnie, to przebrzmiewał żalem, połączonym z rzewnością.
Gospodyni wstrząsała głową, wpół z litością, wpół z pośmiewiskiem.
— Waryatką jesteś, moja kochana, — ozwała się trochę już gniewnie, — przeklinasz i winszujesz... nienawidzisz i lubisz... sama nie wiesz co gadasz i koniec! Ale, jakże to tam było? hę!
Z wrytemi w ziemię oczami, przybyła odpowiedziała ponuro:
— Ożenił się.
Uspokoiła się nieco, siadła znowu na ławie i, kołysząc w ramionach dziecko, zaczęła:
— Ot byłby może i nie ożenił się jeszcze; ale ludzie gadać zaczęli, że on ma romans z jedną panną z sąsiedztwa.