„Roku 18... d. w parafialnym kościele targowskim, ochrzczoném zostało dziecię płci męzkiéj, urodzone z Rozalii Klinównéj, włościanki i niewiadomego ojca. Imię mu dano Sylwester.“
Pierwszą sceną z lat dziecinnych, którą Sylwek przypominał sobie potém jasno i wyraźnie, była następująca.
Jednego z wiosennych poranków obudził się pośród cmentarza, na wielkiéj spadzisto ułożonéj płycie białego marmuru. Bose nogi jego opierały się o wypukłe marmurowe kwiaty, zdobiące grobowiec, a głowa spoczywała na tablicy z grobowym napisem. Dniało. Powietrze posiadało blado-siną barwę i przezroczystą gęstość zwolna rozwiewającego się dymu. Szarawe drzewa cmentarne i białe grobowce milczące były i nieruchome. Kędyś tylko, w dole, zcicha szemrała rzeka i od czasu do czasu chłodny wiatr przylatywał, wstrząsał sinawém powietrzem, kołysał gałęźmi drzew i milkł nagle, a wszystko dokoła stawało znowu, w pełnéj niby oczekiwania i sztywności, ciszy.
Chłodnemi powiewy temi zbudzony ze snu Sylwek, przeciągnął się, ziewnął i wpół nagie ramiona zarzucił na głowę, okrytą niezmierną gęstwiną, głęboko czarnych, kędzierzawych włosów. Z twarzą, zwróconą ku niebu, ścigał wzrokiem powolne falowanie górnych warstw powietrza, które z sinawych stawały się żółtawemi i jak z lekka pozło-