cone dymy zakreślały przeróżne koła i skręty, pod błękitniejącem coraz sklepieniem. Bawiła go snać ta napowietrzna gra barw i linij, bo przypatrywał się jéj i bacznie i wesoło. Po cienkich, bladawych wargach jego przebiegały uśmiechy, a bose małe nogi wybijać poczęły fantastyczne jakieś takty, po zimnéj i twardéj płycie marmuru. Nagle, nad samą prawie głową jego, przeleciał szary ptaszek, wpadł w gałęzie płaczącéj brzozy, zaszamotał niemi i na jednéj z nich zawiesił się w ten sposób, że młode liście musnęły czoło chłopca i oblały je gęstemi kroplami rosy. Sylwek zaśmiał się głośno. W téj saméj zaś chwili, na krańcu widnokręgu, wybuchnęło jaskrawe, ogromne ognisko słońca. Pomiędzy drzewa cmentarne spadł deszcz iskier i błyskawic. Po zielonych mogiłach i białych grobowcach popłynęły złote i różowe łuny, a jedna wielka płachta światłości spadła pod stopy kilku brzóz płaczących, na płytę białego marmuru i dziecko, pośród niéj rozciągnięte, a śmiejące się do ptaka, który nad twarzą jego kołysał się na srebrzystéj gałęzi. Była to dla Sylwka chwila niewymównéj rozkoszy. Przedewszystkiém zziębłe, od chłodu nocy i marmuru, małe członki jego obejmowało i przenikało, na wskroś, miłe słoneczne ciepło. Nie po raz to piérwszy wprawdzie przepędzał on noc w ten sposób pod gołém niebem i na kamiennéj pościeli, lecz jakiemi bywały dotąd przebudzenia jego — nie wiedział. Nie posiadał jeszcze wyraźnéj pamięci przeszłości. Dziś, po raz piérwszy, uczuł świadomą siebie rozkosz ciała, wygrzewającego się w słońcu po długim chłodzie, a uczuł ją z mocą, zapowiadającą naturę silną i namiętną. Wyciągnął się na płycie w całéj swéj długości, stopy zarzucając już po za wieniec róż marmurowych, które płytę i jego obejmował dokoła, ramiona chude i śnia-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/032
Ta strona została uwierzytelniona.