Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/034

Ta strona została uwierzytelniona.

był słuch. Kiedy bowiem po raz piérwszy, nad głuchy gwar poranku, wzbiła się i powietrzem popłynęła srebrna i smętna melodya dzwonów miejskich, Sylwek porwał się, usiadł, łokieć wsparł na kolanie, a bronzowo-śniadą twarz na małéj, chudéj dłoni i słuchać zaczął. Dla czego słuchał? Ani wiedział, ani myślał zapytywać się o to. Płynąca powietrzem melodya, w nawpół obnażonéj piersi jego, podnosiła falę uczucia zupełnie mu niezrozumiałego, lecz które przejmowało go i bólem i rozkoszą. W uczuciu tém biegły psycholog odnalazłby dwa pierwiastki: tęsknoty i gniewu. Za czém Sylwek tęsknił, na co i na kogo gniewał się? Nie wiedział nawet o tem, że tęsknił i gniewał się, a gdyby dowiedział się, nie umiałby wskazać, ani przedmiotów tęsknoty swéj, ani przyczyn gniewu. Jednakże uczucie, które w nim melodya dzwonów obudziła, nie było czém innem, tylko tęsknotą i gniewem. Zasłuchał się, spochmurniał i żałośnie westchnął. Oj, Bożeż mój, Boże! Lecz, kiedy dzwony uderzyły silniéj, a wiatr, który powiał w tę stronę, pchnął nad cmentarz potężny, zgiełkliwy akord huczeń ich i jęków, Sylwek oderwał dłoń od twarzy, ścisnął obie pięści i wstrząsając niemi w powietrzu, wykrzyknął: a żeby was wszystkich dyabli wzięli! żeby pod wami ziemia rozstąpiła się! żeby was piekło pochłonęło!...
Czarne brwi jego zbiegły się pod brązowém czołem, z oczu posypały się iskry.
W téj saméj chwili, kędyś od krańca cmentarza ozwał się donośny, gniewny głos kobiécy.
— Sylwek! Sylwek! Sylwek!
Zasłuchany w napowietrzną muzykę, a wpatrzony w ognisko światła, które tuż przed nim zapaliło się w krzaku głogowym i oświetliło ukryte w głębi jego gniazdo ptasie,