czy zresztą gniewy jéj, o ile były gwałtowne, o tyle musiały być krótkiemi? Obojętnie już spojrzała na Sylwka i rzekła:
— No, wstań już! wstań!
Sylwek z ciężkością powstał i wnet usiadł na ziemi pod piecem, bo na nogach, zbolałych i poranionych, utrzymać się nie mógł.
Anastazya nalała dwie misy krupniku z kartoflami, okraszonego trochą słoniny i, postawiwszy je na stole dla siebie i męża, napełniła strawą trzecią sporą miseczkę i umieściła ją na ziemi, przed chłopcem.
Usiadła i zaczęła jeść, ale po chwili zwróciła się ku dziecku, które chciwie pochłaniało strawę drewnianą łyżką.
— Może więcéj kartofli chcesz? — zapytała. Hm? chcesz jeszcze kartofli?
I nie czekając odpowiedzi, wstała i z garnka, stojącego przed ogniem, wydobywszy warząchwią trochę kartofli, włożyła je do miseczki dziecka.
— Kiedy mam sama, to ci daję, — mruknęła; a kiedy wszystkim nam głodno, to i tobie także! co to gadać! U nas tak: jednego dnia za wiele, drugiego za mało! co ja winna?
Zmoczyła szmatę jakąś w zimnéj wodzie i omyła nią skaleczony policzek Sylwka. Pod łagodném dotknięciem grubéj i wielkiéj jéj dłoni, chłopiec pozostał równie sztywnym, ponurym, jak wtedy, gdy ściskała go, niby kleszczami twardemi ramiony, i rzucała na raniący stos polan. Potém, w zwyczajny sobie sposób, wsparłszy łokieć na kolanie, a twarz na dłoni, kołysać począł w obie strony drobną swą postać i żałośliwie, przeciągle westchnął: oj, Bożeż mój, Boże!
Takiem było piérwsze, zupełnie jasne, wspomnienie Sylwka. Miał wtedy lat pięć.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/040
Ta strona została uwierzytelniona.