Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/044

Ta strona została uwierzytelniona.

bliższego stołu, i przykucnąwszy na ziemi, oczy swoje, ogniste, bystre a ciekawe, w przybyłego wlepił.
Łukasz miał pozór człowieka zachwyconego. Przybywał mu gość, towarzysz do gawędy i szklanki, a w dodatku jakiś bardzo rozumny i wymowny. Goście podzielali uczucie gospodarza domostwa. Piękna wymowa była pośród nich we czci szczególnéj. Jak zwykłe bywa z ludnością miejską bezwiednie uczuwającą w sobie pracę pojęć i żądz, do dna nurtujących ogniska cywilizacyi, namiętnie lubili oni słuchać górnych wyrazów, długich rozpraw, płynnie wypowiadanych okresów, choćby w małéj tylko części zrozumiéć je byli w stanie. Rozsunęli się téż pośpiesznie i z uszanowaniem, czyniąc pośród siebie miejsce przybyłemu. Przybyły usiadł, a gospodarz, z ledwie tajoną ciekawością, wnet go zapytał.
— Zkądże Pan Bóg prowadzi? Zdaleka pewno?
— Nie tak bardzo i zdaleka, — odparł przybyły; — mnie, przywykłemu do pieszych wędrówek, mil piętnaście ujść, rozglądając się po okolicach, podziwiając wszędzie rozsiane piękności natury i od czasu do czasu wchodząc pod skromne dachy, aby z prostymi i dobrymi ludźmi przełamać się chlébem i sercem, to rozkosz i nauka. Bo uczyć się, bracia moi, powinniśmy wszyscy i nieustannie, uczyć cię budowy świata, piękności i dobroczynności natury, a przedewszystkiém miłości, téj wzajemnéj miłości, która wszystko rozumié, wszystko przebacza, wszystkiém się dzieli i kiedyś ziemię tę naszę w raj przemieni.
Umilkł; turkusowe oczy jego znieruchomiały; po cienkich, zwiędłych wargach przesunął się uśmiech niewymownego zachwycenia. Przy stole dało się słyszéć parę głośnych i głębokich westchnień, takich zupełnie, jakie wtórują