srebrzysta opasujących zboża, drzewa, kwiaty i białe domostwa, ciche przybytki miłości, cnoty i pokoju.
Tym razem zachwycenie słuchaczy było wielkiém. Przed oczami ich rozpostarto obraz, lśniący najponętniejszemi dla nich barwami; oni zaś, jak dzieci, albo ludy, zostające w pierwszych fazach rozwoju, pojęciem i wyobraźnią lgnęli najłatwiéj do obrazu i symbolu. Białe domostwa szczególniéj, stojące pośród zbóż i drzew owocowych, podobały im się bardzo.
— Za pozwoleniem, — głosem stłumionym i głębokiego poszanowania pełnym, ozwał się stróż nocny, Ambroży, — jakże to... czyżby to wszystko... maszyny zrobić mogły?
— Wszystko to, bracie mój, zrobi przedewszystkiém miłość... która, gdy wszystkie serca napełni, cuda sprawi...
— Hej! hej! — wykrzyknął stary Jakób, — żeby już ta miłość prędzéj wszystkie serca napełniała... człowiek nie potrzebowałby piły na starym grzbiecie nosić i po całych dniach pod bramami na robotę czekać... Aleć, panie mój, oddawna już Chrystus, Pan nasz, rozkazywał ludziom, ażeby miłowali się pomiędzy sobą... jednak nie miłują się i... co im zrobić?
Podróżny wyprostował się, oczy mu gorąco błysnęły.
— Co zrobić? — wykrzyknął, — nauczać! opowiadać! błagać! wzywać! zziębłych rozgrzewać! sennych budzić! opornych gromić!
Łukasz promieniał. Złośliwe śmiechy biegały po całéj jego twarzy...
— Otóż to! — otóż to! wołał. Gromić, gromić! niech ich śmierć gromi. Ja sobie zawsze przyśpiewuję:
Śmierci ty kochana,
Zatrząś kośćmi swemi.