Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/062

Ta strona została uwierzytelniona.

byłem ślepy... Nagle przejrzałem i, czy uwierzycie matko! przebaczyłem. Tak, przebaczyłem. Stanąłem przed nim i powiedziałem: pojmij ją za żonę i uczyń ją szczęśliwą! ja... oddalę się. Nie ma na świecie nic takiego, czegobym nie wyrzekł się i niedokonał dla szczęścia jéj i... twego... Wtedy, wiecie matko, jak on mi odpowiedział? Oto wybuchął śmiechem i... kazał mi wyjść za drzwi!
Podniósł twarz i wpatrzył się w Anastazyą wzrokiem, tak głęboko zdumionym, jakby wzywał ją na świadka niepojętéj jakiéjś katastrofy, albo błagał, ażeby rozjaśniła przed nim niezgłębioną jakąś tajemnicę. Anastazya od kilku chwil już przerwała robotę swą i, z nożem w jednéj ręce, a kartoflem w drugiej, wsłuchiwała się ciekawie w bezładne opowiadanie Kępy.
— Znaczy to, — ozwała się po chwili, — że umiłowałeś pan płochą dziewczynę, która wolała bogatego pana... Jakże ona wygląda? co?
— Była prześliczną, — matko. Wysoka, hoża, włosy miała, jak heban czarne, i czarne ogromne oczy, a cerę ciemną, cygańską... To dziecko ma jéj oczy i jéj cerę...
Anastazya z ciężkością podniosła się z ziemi.
— Sylwek! — zawołała, — obieraj kartofle!
Wyszła do przyległéj izdebki, gdzie słychać było, że otwierała skrzynię, a po chwili wróciła, niosąc arkusz papiéru, starannie w płócienną szmatę owinięty.
— Może to i ta sama... kto ją wie? — rzekła. Przeczytaj to Pan sobie... tam jest imię jéj i nazwisko...
Kępa pochwycił papier, a rozwinąwszy go i rzuciwszy nań szybkie wéjrzenie, zapłonął cały gwałtownym rumieńcem, potém twarz ukrył w dłoniach i płakał cicho, nieruchomie, ale tak rzęsiście, że grube i gęste łzy przeciekały