Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/064

Ta strona została uwierzytelniona.

ale ręce białe i takie, jakby je mistrz jaki wyrzeźbił... Patrzcie, matko, dziecię to ma rękę ojcowską...
Wskazywał Anastazyi drobną rękę dziecka, która istotnie, pomimo że słońce ją opaliło, a oszpeciły ślady oparzenia i przymrożenia, dziwnie była kształtną i delikatną.
Anastazya wstrząsała głową wpółgniewnie, wpółszyderczo.
— Znaczy to, — rzekła w zamyśleniu, — że ojczulek używa sobie wszystkich zbytków i rozkoszy, a nam, ubogim ludziom, dziecko swoje na kark zwalił...
Kępa, nagłym ruchem, zsunął dziecię z kolan swych i obu dłońmi pochwycił się za głowę.
— O Boże! — zawołał, — wyrzuć ty mi z serca gniew ten i tę nienawiść! O! Boże! daj mi siłę do walki z tym jadem!...
Walka istotnie, walka namiętna malowała się na twarzy człowieka tego, któréj zwykłym wyrazem była miękkość niewieścia prawie i dziecięca słodycz. Teraz, ze wzrokiem ponurym a rozognionym, trzęsącemi się usty szeptać on zaczął:
— I odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom... O! wzniosła modlitwo, wryj się ty aż do dna istoty mojéj... O! przebaczenie! tyś nierozłączne jest z miłością... ja, sługa i apostoł miłości, przebaczyć powinienem! przebaczyć! przebaczyć!...
Nagle opadł na ławę, zmęczony, zdyszany. Otarł dłonią pot, który mu wystąpił na czoło, i stłumionym głosem wymówił:
— Nie mogę! nie mogę zapomnieć, nie mogę przebaczyć! Nienawidzę go za nią, za siebie, za tę niewinną istotę... nienawidzę go za to, że on piérwszy wlał we mnie ten jad