Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/070

Ta strona została uwierzytelniona.

Przemowy męża Anastazya słuchała z coraz większą uwagą i uspakajała się stopniowo. Respekt jéj dla rozumu i wymowy Łukasza był tak wielkim, że hamował częstokroć najsroższe wybuchy złości jéj lub żalu. Przypomniała sobie o krupniku i uczuła głód. W kwadrans potém z jednéj misy jedząc z mężem śniadanie, półgłosem i oglądając się na Sylwka, opowiadała o całéj porannéj scenie z podróżnym.
— Jednakowoż, — zauważyła, — niedobrze to, że on mu rzeczy takie gadał... o skrzywdzeniu tém niby i o pomście. Niech Bóg najwyższy sam mści się... dziecku grzeszne myśli przychodzić mogą do głowy.
— E! — machnął ręką Łukasz, — albo to zrozumiało? Jedném uchem weszło mu, drugim wyszło! Małe to i głupie!
Małym był istotnie, bo ośm lat miał podówczas, ale głupim nie był wcale. Podziwiany przez Anastazyą i mieszkańców ubogiego przedmieścia, rozum Łukasza, nie posiadał najmniejszéj możności wnikania w małą głowę dziecinną i spostrzegania bujnie w niéj kiełkujących zarodów myśli. W dniu, który nastąpił po odejściu Kępy, Sylwek wyglądał tak, jakby go kto upoił. Dopomagając Anastazyi w gospodarskich jéj zajęciach, chodził po domostwie krokiem nie pewnym i z osłupiałym wzrokiem. Rozlewał wodę z dzbana, upuszczał z rąk naczynia, które mu myć kazano; okrutnie sparzywszy sobie rękę głownią, wydobywaną z pieca, ani jęknął, tylko, wpatrując się w ranę i zwolna dmuchając na nią, groźnie brwi ściągał. Nakoniec, gdy zajęcia około gotowania i sprzątania żywności skończone zostały, Anastazya w olbrzymich okularach na nosie zajęła się w sąsiedniéj izdebce cérowaniem pończoch i bielizny, a Łukasz powlókł się do miasta; Sylwek, zamiast jak zwykle