Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.
III.

Krzywda, na którą, przed ciemnością nocy i światłem księżyca, wyrzekał Sylwek, objawiła się mu niebawem w daleko wyraźniejszéj, plastyczniejszéj niejako postaci, niż ta, w jakiéj ukazał mu ją był Kępa.
Miał lat ośm niespełna, kiedy poraz pierwszy odważył się pójść do miasta. Oddawna już ciągnęła go tam ciekawość, powstrzymywały zaś: trwoga i wstyd. Wielka ta masa, w przeróżne kształty połamana, w oświetleniu słoneczném, oślepiająco błyszcząca, bielą murów i połyskliwością metalów, pokrywających dachy i wieże, w chmurne dnie sina i mgłami owiana, w zmroku czarna, i rojem złotych oczu mrugająca, a wiecznie, dniem i nocą, w pogody i słoty, szumiąca i hucząca, dla wyobraźni dziecka, wnętrza jéj nieznającego, była czemś żywém i ruchomém, ponętném i zarazem straszném. Był to olbrzym, na którego zdala, nie śmiąc przybliżyć się, ciekawie i lękliwie spoglądało dziecię. Przytém, ilekroć Sylwek pomyślał o przybliżeniu się ku olbrzymowi temu, ogarniał go zawsze nieprzezwyciężony wstyd. Spoglądał na bose stopy swe, na kolana, których nagość wyglądała z za dziur odzieży, na strzępy płótna, opadające mu dokoła ramion, i wstydził się swych łachmanów. Wstyd ten przychodził mu nie od nauk ludzkich, których mu nikt nie udzielał, nie od pośmiewiska ludzkiego, którego z téj strony nie doświadczył. Podnosił się on z własnego jego wnętrza, ze spoczywających, w głębi istoty jego, instynktów dumy i wytworności, — instynktów, które, niby spuścizną jakąś, we krwi i mózgu przyniósł z sobą na świat. Raz jednak spotkał go wypadek, niepospolity w ży-