leżąc na wznak na tapczanie, pogrążył się cały w półgłośném sylabizowaniu staréj bardzo, bo w szmaty rozpadającéj się i w tłuszczu skąpanéj, książczyny, którą mu dnia poprzedzającego przyniósł Ambroży.
Był to dzień zimowy, bardzo mroźny, lecz bardzo pogodny. Mury miejskie były olśniewająco białe; na metalowych dachach, płonęły ogniska, tryskające snopami różnobarwnych promieni; po śniegu, zaściełającym ziemię zawrotnie, igrały iskry; drzewa, tu i owdzie stojące przy domach i dokoła domów, wyglądały tak, jakby je kto misternie wyrzeźbił z marmuru i osypał deszczem brylantów. Cała prawie ludność miejska wypłynęła na ulice; środkiem latały niemal i dzwoniły sanie, bokami, sunął i szelestem kroków a przyciszonemi rozmowami, szumiał tłum pieszych. Sylwek, dosięgłszy ulic głównych, prześlizgiwał się pod ścianami domów tak, aby jak najmniéj zawadzać przechodniom. Takim to więc był olbrzym ten, który, zdala widziany, napełniał go dotąd bojaźnią i czcią! Był on zdumiewająco pięknym i po brzegi napełnionym ludźmi. Tylko ludźmi. Piękność przedmiotów, rzucających się mu zewsząd w oczy, wprawiła Sylwka w zdumienie zrazu, które jednak ustąpiło wnet przed zachwyceniem i szczególnym jakby rozmarzeniem, do którego skłonność była jedną z podstawowych cech jego natury. Trwoga zniknęła téż szybko w obec wstępującéj weń śmiałości i zupełnéj pewności siebie. Dopóki wnętrze miasta wyobraźnią tylko mógł widzieć, dopóki marzył o niém tylko dziwne a dziwne rzeczy, dopóty lękał się; teraz, gdy oko w oko spotkał się z rzeczywistością, bojaźń zniknęła bez śladu. Widocznie, śmiałość i odwaga były téż składowemi częściami natury jego; drżał zaś przed tworami własnéj, ognistéj swéj wyobraźni.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/076
Ta strona została uwierzytelniona.