Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/079

Ta strona została uwierzytelniona.

na, ozywała się zgrzytem i głuchém, źwierzęcém warczeniem.
O zmroku oświetliły się w ozdobnych kamienicach rzędy wielkich okien; z za niektórych z nich wybiegały w ulicę przytłumione dźwięki muzyki. U stóp wysokich murów, w białém świetle gazowych lamp, które zapłonęły nad brzegiem chodników, przesuwała się jeszcze czas jakiś drobna i ciemna postać Sylwka. Jakkolwiek zziębłym był i głodnym, nie mógł oderwać się od widoków, w których znajdował sprawdzenie najpiękniejszych swych marzeń. Przystawał chwilami i, podnosząc wzrok ku oświetlonym oknom i wyżéj jeszcze ku niebu, wymawiał: aha!... Znaczyło to, iż zobaczył nakoniec domy te białe, prześliczne, których dachem było niebo, a oknami gwiazdy. Zarazem, dokładniéj niż dotąd, zrozumiał znaczenie słów Kępy, opowiadającego mu o tych, którzy mieszkają... tam... wysoko!
Nakoniec opuścił miasto. W pierwszéj wędrówce téj nie zabłądził i nie zgubił drogi swéj ani razu. Wśród labiryntu ulic i uliczek oryentował się z łatwością, zdradzającą bystry wzrok i wielką roztropność. Kiedy przebywał drogę, przerzynającą grunta, które rozdzielały miasto od cmentarza, wyglądał zdaleka jak czarny, samotny punkcik, przesuwający się powoli przez mroczną i pustą przestrzeń. W połowie drogi téj, cisza i samotność pól ustępowała przed gwarem głosów ludzkich, a szmery wiatrów zagłuszone były przez szum ognia i stukanie młotów. W otoczeniu kilku domków mizernéj powierzchowności, stała tam kuźnia, z któréj roztwartych drzwi buchały, na śniegiem okrytą ziemię, czerwone łuny i od czasu do czasu w mroczną przestrzeń strzelały iskry. W kuźni, gorliwie z pomocnikami swemi, pracował kowal; przed drzwiami jéj, śniegowemi gałkami