Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/083

Ta strona została uwierzytelniona.

Istotnie, po kilku dniach, Sylwek odzyskał dawną cerę swą; głowa mu ochłodła, a żarłoczność, właściwa często głodzonym dzieciom, wróciła. Przechorował. Lecz, nikt nie wiedział, ani dowiadywać się nie myślał, jakiéj natury była ta, z pozoru przebyta przezeń, choroba, ani jak głęboko i trwale wpiła się ona w jego istotę.
Zresztą, Sylwek nie zawsze bywał ponurym. W ciepłe, słoneczne dni szczególniéj, ogarniała go nieposkromiona wesołość. Wnętrze domostwa wydawało mu się więcéj, niż kiedy, ciasne, duszne, brzydkie; że zaś warzywny ogród, rozścielający się pod oknami, szczelnie przez Anastazyą zamykany bywał, Sylwek biegł na cmentarz, w miejsca, z których domu stróża wcale już widać nie było, a do których Łukasz, z ogrodniczemi narzędziami swemi, przychodził najrzadziéj. Wtedy, w najodleglejszéj i najdzikszéj części cmentarza, widzieć można było dziecię z rozwianemi włosy i rozpostartemi ramiony, hasające dokoła mogił w dzikich poskokach i z hałaśliwemi krzykami. Gonił motyle, które, w ucieczce przed nim, chroniły się za żelazne ogrodzenia i obsiadały groby; usiłował pochwytywać w dłonie, migocące w zieleni, blaski słoneczne; ze zręcznością kocią wdzierał się po nie na drzewa i, rozsiadłszy się pośród gałęzi, zjadał złotawe dzikie jabłuszka lub garściami wsypywał do ust czerwone jagody jarzębin. Niekiedy, w swawolnym rozpędzie, owijał się dokoła wysokiego krzyża, wężowemi zakręty dopełzał aż ku szczytowi jego, kędy, zwieszony na jedném z jego ramion, dwoma rzędami białych zębów śmiał się do nieba, ziemi i powietrza. Ku wieczorowi, zmęczony, z rozognioną twarzą i dyszącą piersią, padał na ulubioną swą płytę ze śnieżnego marmuru, rozciągał się na niéj w całéj długości i, z twarzą zwróconą ku niebu, ścigać po-