czynał wzrokiem podniebne gry obłoków. Czasem usta jego poruszały się długim, a tak cichym, że niedosłyszalnym, szeptem. Mówił i opowiadał o czemś owadom, brzęczącym mu dokoła głowy, ptakom, świegocącym w gałęziach płaczącéj brzozy, powiewom wiatru, które w przelocie muskały mu twarz i pierś obnażoną. Czasem téż, na głos świstu i turkotu, który rozlegał się kędyś w dole, zrywał się szybko i siadał w postawie wyprężonéj, ze wzrokiem, utkwionym w widzialny ztamtąd, lekko na rzekę zarzucony, most. Po chwili, z głębokiego rozkopu wybiegał, i ze swistem, z turkotem, z długim warkoczem białego dymu, wpadał na most czarny, długi szereg parowych wozów. Sylwek wiedział, że pełne są ludzi, którzy jadą w dalekie światy, het gdzieś, aż za skłon nieba, aż na koniec ziemi... Tam to pewnie, tam, gdzie oni jadą, kędyś, za skłonem nieba i u końca ziemi, stoi ten biały, prześliczny dom, w którym on mieszkać powinien, w którymby mieszkał, żeby nie... krzywda! Do wytworu cywilizacyi ludzkiéj, lecącego w odległe światy, dzikie dziecko, na grobowéj płycie siedzące, wyciągało ramiona z namiętną ciekawością i tęsknotą...
W jesieni najrozkoszniéjszemi dla niego chwilami były te, w których do Anastazyi przychodziły na pogadankę znajome jéj i rówieśnice, stare kobiéty, z głowami owiniętemi w bezbarwne szmaty, ze stroskanemi i zoranemi twarzami, a gadatliwemi usty. Były pomiędzy niemi takie, które umiały i lubiły opowiadać długie, dziwne, straszne historye o umarłych i upiorach, o rozbójnikach i różnych okropnych wydarzeniach wszelkiego rodzaju. Kiedy kobiéty, siedzące na zydlach, gwarzyły i opowiadały, Anastazya, w milczeniu, pełném skupienia i uwagi, warzyła strawę wieczorną lub usiłowała obracać wrzeciono ręką, która od niemocy trzęsła
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/084
Ta strona została uwierzytelniona.