kornéj i zasmuconéj postawie. Sylwek jednak, który spoglądał nań wtedy zawsze z za drzewa lub grobowca jakiegoś, spostrzegał wybornie, że szare oczy jego błyskały niespokojnie, a kąty warg drgały od chytrego uśmiechu. Jeżeli osoba przybyła, odwróciwszy się, dawała mu pieniądz, kłaniał się jéj z milczącą i pełną godności podzięką, a gdy się oddaliła, otrzymany dar w dwóch palcach wysoko podnosił i pod oknami mieszkania swego, nogą o nogę, w hołupcu niby, uderzając, wołał:
— Bodajbyś na tym świecie długie lata w szczęściu i radości przeżyła, a do królestwa mojego na tryumfalnym wozie jak najpóźniéj wjechała!
A wchodząc do izby, nucił:
Przez Boga nam dana,
Śmierci ty kochana...
Zdarzało się jednak, że nie dostawał nic. Wtedy ponuro patrzał w przestrzeń i, z za zaciśniętych zębów, mruczał:
— Żeby tobie całe życie takie wesołe było, jak mnie moje... żeby cię po śmierci twojéj szatan tak gryzł, jak mnie Nastasia zgryzie za tego rubla, com go wczoraj w mieście zostawił!
Niekiedy, przybywające na cmentarz osoby, w żalu i roztargnieniu, pozostawiały za sobą zgubione lub zapomniane przedmioty: białe i od łez mokre chustki, błyszczące krzyżyki i szpilki, drobne monetki, wypadłe z pugilaresów lub woreczków, otwieranych w celu obdarzenia czemś cmentarnego stróża. Na przedmioty te padało natychmiast skośne spojrzenie Łukasza, który jednak nie podnosił ich nigdy z ziemi dopóty, dopóki osoba, która je za sobą pozostawiła,