nie przybyła całéj niemal drogi, dzielącéj cmentarz z miastem. Wtedy dopiéro wracał śpiesznie od wrót cmentarza, pochylał się i przedmiot zgubiony znikał w jego dłoni. Nie niósł go przecież do domu tak tryumfalnie i wesoło, jak to czynił z otrzymywanemi darami. Owszem, zamyślał się w dniach owych często, a pod wieczór, o zmroku, posępniał nawet, żółte brwi ściągał, a garstka rudawych włosów jeżyła się mu nad wpółnagą czaszką. Wtedy Anastazya spoglądała na niego z niepokojem widocznym.
— Łukasz, — mówiła, — co tobie?
— Albo co? — zapytywał mrukliwie.
— A no, siedzisz jak struty?
Przybliżała się i w zmroku widać było, jak wielka ręka jéj z macierzyńską pieszczotą przesuwała się po zjeżonych włosach jego i zmarszczoném czole.
— Chory ty, czy co? — zapytywała.
Po chwili milczenia, Łukasz, najcieńszym głosem swoim, przemawiał:
— Kiedy Chrystus Pan ukaże się na obłokach i ludzi podzieli na kozły i barany... gdzie my pójdziem, Nastasiu, gdzie my pójdziem? pomiędzy kozły, czy pomiędzy barany?
Wzdychał ciężko i pacierzowym szeptem dodawał:
— Od mąk czyścowych i długiego w nich przebywania racz nas zbawić Panie, Amen.
— No, no! — perswadowała Anastazya, — już cię znowu trwogi twoje i medytacye napadły! Co mamy iść pomiędzy kozły? albośmy to nieuczciwość jaką popełnili? Pracujem, chorujem, cierpim, znosim, a ludzkiéj krzywdy na sumieniu nie mamy. Nie złodzieje my przecie, ani zbójcy, ani cudzołożniki! miłosierdzie boskie!... pomiędzy kozły nie pójdziemy!...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/089
Ta strona została uwierzytelniona.