— Ej nie! — obojętnie odparło dziecko, — nie ukradłem wcale, tylko znalazłem...
— Oho! powiedzże i mnie, gdzie to takie rzeczy sieją... zbierać pójdę! gdzieżeś to znalazł?
— A gdzieby? na mogiłkach... Pani jakaś zgubiła...
— Pani jakaś zgubiła! no patrzcie... żeby ją! dla czego ona koło mnie nie szła, kiedy ten pierścionek gubiła...
— A na co tobie znajdować takie pierścionki, — zapytał Sylwek. Nieznajomy chłopak wyprostował się.
— Naprzód, mój kochany, powinieneś wiedzieć, że takiemu obdartusowi, jak ty, nie wolno tak poufale do mnie mówić... Tyś obdartus i żebrak jakiś, czy co? albo może żebracze dziecko, a ja... jestem panicz... Mama moja jest wdową po urzędniku i cioteczną siostrą pana Tytusa Tarżyca, bardzo bogatego pana, którego kosztem ja do szkół... niech ich djabli wezmą... chodzę... i który mamie 50 rubli miesięcznie na utrzymanie daje... Ot, kto ja taki, widzisz! nie śmiéj ty mię tykać, bo ja ci dam w papę odlewanego, to pierścionek swój tak upuścisz, że wskróś ziemi pójdziesz...
Sylwek przemowy téj słuchał bez zdziwienia i bez gniewu, owszem — z przebiegłym uśmiechem na ustach, a gdy nieznajomy mówić przestał, naśladując cienki i chrypliwy nieco głos Łukasza, zaczął:
— Wszyscyśmy równi w obec Ojca naszego Wszechmogącego... któremu niech będzie cześć i chwała na wieki wieków, Amen.
Nieznajomy parsknął śmiechem; Sylwek zaśmiał się także.
— Pocieszny z ciebie bęben! — zawołał nieznajomy, — ale dla czegoś mnie pytał: na co mnie takie drogie rzeczy?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.