— Panicz ładnie ubrany i tak cudnie od panicza pachnie — odparł Sylwek.
W istocie, studenckie ubranie chłopca zdawało się przepojonym wonią perfumy.
— A pachnie, — odrzekł, — mama lubi perfumy i ja lubię... panie i panowie perfumują się zawsze... ale gdzie ty widzisz te moje ładne ubranie, to już ja nie wiem. Mundur i koniec! Zegarka nawet nie mam. Ot u wujaszka Tarżyca, to zegarek! Jak był w Genewie... ale, co ja gadam... alboż ty durniu wiesz, co to Genewa? ciemny pewnie jesteś, jak w rogu, i do szkół nie chodzisz... za co zresztą dziękuj Panu Bogu przez całe życie, rano i wieczór... No, a na co tobie ten pierścionek? co ty z niego zrobisz?
— Sprzedam — odparł Sylwek.
— Sdrzedam! sprzedam! wiem przecież, że go nie zjesz... ale co z pieniędzmi zrobisz?
— Kupię sobie buty i surdut.
— Phi, phi! — gwizdnął nieznajomy, — jaki mi drogi! Za jeden pierścionek dwa buty i trzeci surdut. I gdzież to sprzedawać będziesz? komu?
Troska przyćmiła wesołą dotąd twarz Sylwka. Pochwycił w dłoń garstkę swych kruczych, kędzierzawych włosów i, wahającym się głosem, wymówił:
— Nie... wiem.
Istotnie nie pomyślał dotąd o tém, komu sprzeda pierścionek. Myślał, że sprzeda go w mieście i koniec.
Chłopak w mundurku zamyślił się na chwilę.
— Wiesz co? — rzekł, — niech cię już tam... świśnie! Dam dwa buty i surdut... o! taki sam surdut ze srebrnemi guzikami... dawaj pierścionek!
Sylwkowi oczy zamigotały i radością i trwogą.
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/093
Ta strona została uwierzytelniona.