— A gdzież... — zaczął.
— Gdzie? gdzie? — wydrzeźniał go chłopak, — jużci pod pachą, ani w kieszeni, garderoby mojéj nie noszę... buty i surdut w domu; jak mi dasz pierścionek, to zaraz zbiegam i przyniosę... w mig będę nazad, zobaczysz!
— A gdzież ty mieszkasz? — zapytał, wahający się jeszcze, Sylwek.
Rzucił ręką w przestrzeń.
— Het tam! za tą ulicą na prawo, potem w zaułek i z zaułka na plac, z placu na lewo, a potém znów na prawo, w trzeci dziedziniec dziesiątéj kamienicy, z bramy, po wschodach, jedenaste drzwi!
Sylwek słuchał z razu uważnie, potém ręką machnął.
— Pójdę z tobą — rzekł.
— Jeszczeby co! — pogardliwie wykrzyknął nieznajomy, — z obieżyświatem i łachmaniarzem takim po mieście mam chodzić! Nie doczekasz się ty honoru takiego i, zresztą, wujaszek Tarżyc, który dziś do nas na obiad przyjdzie, gdyby cię zobaczył, psamiby cię z dziedzińca wyszczuć kazał... On wielki pan, czy ty rozumiesz, co to jest mieć wuja wielkiego pana, ty bezdomny? No, dajesz czy nie pierścionek? bo jak nie dasz, to ci finfę w nos puszczę i tyle mię będziesz widział! Sprzedawaj sobie komu innemu; a ja ci tylko to powiem, że nie każdy taki dobry, jak ja, żeby zaraz uwierzyć, żeś ty znalazł... Powiedzą, żeś ukradł i do ciupy zasadzą. Ot tak, ani butów, ani surduta, ani świata bożego widziéć nie będziesz.
Sylwek oddał pierścionek.
— Ja tu poczekam — rzekł, z niepokojem pewnym w twarz nieznajomego patrząc.
— Czekaj! czekaj! w mig powrócę!...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.