Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/095

Ta strona została uwierzytelniona.

Wyjął z kieszeni wytworny, z kości słoniowéj, rzeźbiony pugilaresik, schował weń starannie pierścionek i odszedł. Zrazu szedł zwolna, potem coraz prędzéj, aż zniknął w zakręcie uliczki.
Sylwek usiadł pod ścianą i godzinę całą przesiedział spokojnie, przypatrując się oknom przeciwległych kamienic i z rzadka przesuwającym się przechodniom. Potém uczuwać zaczął niepokój, który wkrótce przemienił się w trwogę. Wstawał, szedł na róg uliczki, spoglądał w głębie rozchodzących się tam zaułków, wracał znowu, pięści ściskał, za włosy się chwytał. Po kilku godzinach ogarnęła go rozpacz. Poszedł szukać nieznajomego i długo włóczył się po różnych ulicach, placach, zaułkach, do bram domów zaglądał, w dziedzińce wsuwał się i pożądliwe spojrzenie ku szczytom wschodów rzucał. Kilka razy stróże kamieniczni, spostrzegłszy go, krzyknęli, aby się coprędzéj precz wybierał, jeden z niech nawet, widząc go zaglądającego do obszernych i wytwornych sieni, z tyłu go za podarty spencerek pochwycił i, łając, za bramę wyrzucił. Łzy perliste, gęste, strumieniem lały się z oczów dziecka. Wrócił na umówione miejsce, usiadł za jakimś załomem muru, tak przecież, aby całą długość uliczki mógł widziéć i, rozogniony policzek wspierając na dłoni, przesiedział tam do późnego wieczora. I wtedy dopiéro, gdy w oknach kamienic wszystkie już prawie światła pogasły, gdy wązką uliczkę zaległa cisza, śród któréj głucho huczały turkoty, napełniające środkową część miasta, i od czasu do czasu sucho klekotały grzechotki stróżów nocnych, Sylwek wysunął się ze swéj kryjówki, niepostrzeżenie, nakształt drobnego a szybko przesuwającego się cieniu, przebył miasto i wrócił do domu.