Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/096

Ta strona została uwierzytelniona.

Pojął, że był oszukanym i, pomimo gniewu i żalu, uczuł podziw, coś nakształt uwielbienia, które w myśli jego wyraziło się dwoma wyrazami: „Oho! jaki...“ To „jaki“ znaczyło: mądry.
Wieczoru tego jednak Sylwek nie miał czasu zastanawiać się długo nad wypadkami, które go spotkały. Zbliżając się do cmentarza, usłyszał w domostwie stróża głośny krzyk Anastazyi, pomięszany z zachodzącym się spazmatycznym jéj płaczem i rozhoworem kilku głosów męzkich i kobiecych. Nigdy, w najweselsze nawet wieczory, w domostwie Łukasza, o tak spoźnionéj porze, hałasów żadnyh nie bywało. Zaciekawiony tem, co słyszał, Sylwek pospiesznie zbliżył się do domostwa i, jak kot, zwinnie rękami i nogami przyczepiony do ściany, zaglądał w okno. Sposobem tym zbadać on chciał pozycyą, dowiedzieć się, czy mógł z bezpieczeństwem wszelkiem wejść w téj chwili do wnętrza domu, lub téż może, czy nie rozsądniéj byłoby przenocować na cmentarzu. Niewiedział, ani domyślał się, że krzyki te i lamenty i gwary były pierwszym odgłosem przybywającéj doń nowéj fazy życia.




W czasie, gdy Sylwek nosił po mieście znaleziony klejnot, a potém oczekiwał na przyrzeczoną zapłatę, w domostwie cmentarnego stróża odegrywały się sceny, mające stanowić o przyszłych losach jego mieszkańców.
Od paru tygodni do uszu Anastazyi przychodziły wieści, że Jeżewicz, oddawna już pożądliwém okiem spoglądający na posadę, przez Łukasza zajmowaną, rozpoczął znowu przeciw współzawodnikowi swemu różne knowania i intrygi. Przycichł już był przez czas jakiś, teraz znowu... posłał żonkę tam, gdzie należało, z językiem, aby naopowiadała