Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/098

Ta strona została uwierzytelniona.

niącemi się usty. Łukasz wypadł z domostwa i trwożliwie, strzegąc głowę przed wymachującemi w strony wszelkie czterema kobiécemi ramionami, pociągał za odzież, to jedną kobiétę, to drugą, z rozpaczą ręce załamywał i, najcieńszym swym głosem, coraz płaczliwiéj o upamiętanie wołał. Zwabiony wrzawą, którą zdaleka słychać było, kowal, w skórzanym fartuchu i z młotem w ręku, na ratunek przybiegł; Anastazyą pięścią aż pod próg domu odepchnął, a małą i chudą Jeżewiczową, która w szerokich susach posuwała się jeszcze za nieprzyjaciółką, w ramiona porwał i daleko odniósł. Z piskliwym przeszywającym krzykiem, Jeżewiczowa pędem strzały puściła się ku miastu; Anastazya zaś padła na ławę, płacząc, krzycząc, siwe włosy z głowy sobie wyrywając, a z bólu, uczuwanego w piersi, strasznie dyszącéj i chrypiącéj, przeciągle jęcząc. Dnia tego Łukasz sam obiad gotował; szło mu to jednak niesporo jakoś, bo wciąż spoglądał ku żonie, ramionami wzruszał i, spluwając, mówił:
— Pfu! zamrze mi jeszcze! ot bieda!...
Po obiedzie wpadł do domostwa chłopak wyrostek i wezwał Łukasza do ks. dziekana.
— Ot i skończenie świata! — szepnęła Anastazya.
Łukasz wdział na siebie najlepsze swe odzienie i poszedł. Niebawem wrócił. Dobry humor i gadatliwość opuściły go zupełnie. Brwi miał chmurnie zsunięte i rudawe włosy na wpół łyséj czaszce zjeżone.
Kobiéta, leżąca na ławie z głową owiniętą w mokrą szmatę, utkwiła w twarz wchodzącego długie, przygasłe, pytające spojrzenie.
— Dziéj się wola Twoja, jako w niebie, tak i na ziemi, — mruknął Łukasz i wnet dodał: wypędzili! żeby ich tak