Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/101

Ta strona została uwierzytelniona.

Przy wyrazie Amen otarł rękawem wilgotne od łez oczy. Kiedy w domostwie zrobiło się cicho i pusto, Łukasz przybliżył się do łóżka żony, przysiadł u jéj głowy i, po długiem, milczącem na nią patrzaniu, odezwał się:
— Ty, Nastasiu, chyba zamrzesz teraz, ha?
Anastazya, po chwili milczenia, odpowiedziała:
Musić zamrę.
A potém głosem, przekonania pełnym, powtórzyła:
Taki zamrę.
— Ot, — dodała, — jakby przeczucie jakieś przeszłéj niedzieli do spowiedzi św. mię powiodło. Z Bogiem się pojednała, a com od niedzieli zgrzeszyła, to już Ojciec najmiłosierniéjszy... Nie dokończyła, nie dla tego, aby mówić nie mogła, owszem — oddychała teraz znacznie ciszéj i powolniéj, ale że ogarniać ją zaczęła głęboka zaduma. W zmroku widać było, że oczy jéj, srebrnie połyskujące, nieruchomo tkwiły w twarzy męża. Po chwili, z pod sukiennych i płóciennych szmat, któremi była okrytą, wysunęła się wielka, żółta jak wosk, ręka i drżąc spoczęła na ramieniu kościstego człowieka, siedzącego przy tapczanie w skurczonéj i zbiedzonéj postawie.
— Biedny ty! — szepnęła, — co ty poczniesz teraz bez miejsca i bez żonki! chaty nie będzie i gospodyni nie będzie! biedny ty!
— A no, — pocieszającym tonem zaczął Łukasz, — nie turbuj się ty o mnie w ostatniéj jeszcze godzinie swojéj. Kogo Pan Bóg stworzył, tego nie umorzy. Ptaki niebieskie nie sieją i nie orzą, jednakowoż żyją... i lilie polne.
Tu, niewiadomo dla czego, umilkł. Nie dla tego pewnie, aby nie znał końca przypowieści o liliach polnych i Salo-