monowéj wspaniałości ich stroju, ale że w piersi jego było coś, co mu głos dławiło.
Po dość długiéj chwili milczenia, Anastazya znowu szeptać zaczęła:
— Nie turbuj się! łatwo to gadać tobie... tyś się nigdy nie turbował o nic... ale ja się turbowałam... Bóg mi niech będzie świadkiem, że turbowałam się zawsze o twoję główkę więcéj, niż o swoję... albom ja nie żona twoja? albom ja ci w dobrém i złém towarzyszką nie była, przez tyle lat... oj Boże mój! tyle lat! ze czterdzieści już chyba... czy co?... kijem mię do ślubu z tobą nie pędzili, owszem — perswadowali i łajali... poszłam jednak... no, i nigdy się na to nie skarżyłam i... nie skarżę... Różnie bywało... alem zawsze taki dozgonnego towarzysza miała nie pijaka i nie złodzieja... a człeka z głową i gębą nie dla proporcyi...
Tu Łukasz westchnął i stęknął głośno i przeciągle.
— Nastasiu! — zaczął jękliwym głosem, — oj Nastasiu! Kiedy przed sądem Pana naszego Wszechmogącego staniesz, wstaw się tam za mną, aby mi grzechy moje ciężkie odpuszczone były!
Anastazya nie odpowiedziała. Wzrok jéj stawał się coraz sztywniejszym, a ręka, spoczywająca na ramieniu Łukasza, coraz cięższą. Patrzała teraz nie na męża już, ale na lampkę, płonącą przed świętym obrazem.
Po długiéj chwili milczenia, szeptać znowu zaczęła:
— Kiedy hultaić chciał, łajałam i biłam i do pracy pędzałam... a jednakowoż... żałowałam... Kiedy marnował i trwonił krwawicę swoję i moję... gryzłam i łajałam... a jednakowoż żałowałam...
Umilkła znowu i długo leżała w nieruchomości zupełnéj. Łukasz, siedząc wciąż na ziemi u tapczana, wydawał
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/102
Ta strona została uwierzytelniona.