Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/103

Ta strona została uwierzytelniona.

z piersi swéj, przez czas jakiś, westchnienie po westchnieniu, aż, głową oparty o brzeg tapczana, zadrzemał. Około północy obudził go szept ciężki, dyszący i po wiele razy, ze szczególnym jakby pośpiechem, powtarzający jego imię.
— A co? Nastasiu, — zapytał, budząc się, — co? jakże tobie? lepiéj może, co?
Nie odpowiedziała bezpośrednio na pytanie to, tylko szepnęła:
— Łukasz! nachyl się tu do mnie... tu, do mnie... ot tak! daj ucho!...
A kiedy, uklęknąwszy, ucho, swe do samych prawie ust jéj przyłożył, szepnęła:
— Daj mnie obietnicę jedną... w téj ostatniéj godzinie mojéj... daj mi obietnicę, że... kraść nie będziesz nigdy... słyszysz? nigdy!... krzywda ludzka i wieczne duszy zgubienie... a wódki też nie pij... nie rozpij się mi, broń cię Boże... Uczciwym człekiem byłeś... i porządnym... żebrakiem będziesz! co robić? wola boska!... uczciwym umrzyj... słyszysz?
— Słyszę, Nastasiu, słyszę! — wyjęczał Łukasz... — i przykazania twego nie zapomnę... żeby tak Pan Bóg w ostatniéj godzinie mojéj o mnie nie zapomniał...
Anastazya lżéj i głębiéj odetchnęła, tak jakby ciężar jakiś spadł z jéj piersi. Po długiéj chwili ozwała się raz jeszcze, ale bardzo, bardzo już cicho:
— Na ojcowskiéj łące... na zielonéj łące pierwszy raz oczy cię moje zobaczyły... w gaju brzozowym... w gaju zielonym, kukułka kukała, kiedym ci piérwszy raz powiedziała, że twoją będę... Słoneczko świeciło, organy grały... kiedy nam ksiądz stułą ręce wiązał...
Westchnęła głęboko i dokończyła: