uzbierało się ubóstwa tego odrobinę niejaką. Nieboszczka szanowała wspólne dobro nasze, o! szanowała i za łachman albo czerep wszelaki gotowa była, jak tygrysica, oczy wydrzeć. Za godzinę może albo dwie przyjdą po to wszystko żydy i baby rozmaite i groszy trochę dadzą... Niewiele ich będzie, oj! niewiele, aleć zawsze wystarczy, aby od Kacpra tego, wiesz, garbatego nieco i na jedne oko ślepego, katarynkę odkupić.
— Katarynkę! — przeciągle powtórzył Sylwek i oczy zaśmiały się mu radością.
— Katarynkę, — tryumfującym głosem powtórzył Łukasz. — Starzyzna zaniemogła i po ulicach włóczyć się już nie może. Wzięła go do siebie córka, ta... co za Ambrożym, stróżem nocnym... a Ambroży mówi do mnie: instrument ten choćby sprzedać komu... zawsze to kilkanaście rubli weszłoby do chaty: wejść to one wejdą, ale zaraz i wyjdą, bo Ambrożysko natury mojéj... grosza przy duszy nie utrzyma... ale co mi tam! rzekłem mu, że Kacprową katarynkę kupuję i basta!...
Sylwek podskoczył i klasnął w ręce:
— Oto będziem grać! — zawołał, — aj! będziem grać! aj! muzyka! muzyka! muzyka!
— Milcz, durniu, i końca mowy starszego czekaj! — z powagą upominał go Łukasz. Będziem grać! będziem grać! czy nie ty będziesz grać i na swoich małych plecach pudło takie nosić! Ja będę nosił katarynkę i korbą obracał... rozumiesz... a ty koło mnie i koło katarynki będziesz tańczył...
Sylwek nie zdziwił się wcale. Nieraz już na ulicach miasta widział dzieci tańczące i śpiewające przed tłumem zgromadzonéj gawiedzi. Odezwał się więc tylko:
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.