rękaw zatrzymał się mu jakoś na oczach, ustał chlipać, znieruchomiał, zamyślił się długo i ponuro. Sylwek tymczasem zbliżył się do pudła, zsunął zeń okrywającą ją cératę i dotknął drewnianéj korby pozytywka. Ręka mu drżała, usta otwierały się uśmiechem, pełnym pożądliwości i zachwycenia. We wnętrzu skrzyni téj zamkniętym był rój tonów, rój tych napowietrznych tonów lekkich, śpiewnych, przeciągłych, wzdychających, które tyle razy, tyle już razy zdawały się mu śpiewać i płakać i tańczyć w piersi, gdy, na odgłos katarynki, wpadając z ulicy w ciasne podwórko jakieś, zaczajał się w kącie jego najustronniéjszym i słuchał, słuchał całą istotą swoją, aż do zapomnienia o głodzie, chłodzie i łachmanach, zawstydzających go zawsze, aż do serdecznego śmiechu niekiedy, pośród którego sam nieczuł, jak mu z oczu, na policzki rozognione, płynęły łzy. Teraz miał tuż przed sobą to czarodziejskie pudło, w którem mieścił się jego raj. Dotknął korby zlekka zrazu, lękliwie, potém ujął ją silnie dłonią i kilka razy obrócił dokoła. Po pustéj nagiéj izbie, w powietrzu przejętém wilgocią i resztkami smrodów, zostawionych tu przez tłum kupujących, popłynęła pieśń żałosna, drżąca płaczliwemi trelami, a zakończona przeraźliwym zgrzytem, wywołanym przez niezręczność małéj ręki, poruszającéj korbą. Łukasz zerwał się z zydla.
— Aha! — zawołał, — grasz już, grasz sobie, nicponiu jakiś! jeszcze mi instrument zepsujesz! Poczekaj! nie tak będzie!... ja zagram, a ty tańcz! No tańczże! Nastawiłem na walca! Trala la! trala la! trala la!
Teraz, w pustéj izbie i cuchnącem powietrzu, miłośnie śmiały się i skakały tony walca.
— Tańczże! — krzyczał Łukasz, — czemuż nie tańczysz? smarkaczu?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/109
Ta strona została uwierzytelniona.