townym ruchem zrzucał z kruczych włosów zmięty swój kapelusz, podnosił nad głowę długie swe, wązkie, delikatne ręce, i rzucał się naprzód, niby w gonitwie jakiejś rytmicznéj, lecz bezpamiętnéj, i wirował w zawrotne koła, a dyszącemi usty, które zachodziły barwą szkarłatu, wołał na starego katarynkarza: prędzéj! prędzéj!
Stary kręcił korbą, jak mógł, najprędzéj. Czarne oczy dziecka gorzały, a na czole jego, w zarysie ust i w gestach ramion, malowały się duma i nienawiść, pożądanie i groźby.
Z czasem chłopak wymyślać zaczął, dla tych publicznych popisów swych, dodatki różne i przyozdobienia. Dnia pewnego, rozpoczynając taniec, podniósł nad głowę kawał okrągło wykrojonéj blachy i metalowym drążkiem uderzać weń zaczął. Brzęk i drżące huczenie metalu łączyły się z płaczliwemi tonami katarynki i zdawały się ekscytować go do coraz nowych a szaleńszych poruszeń i zwrotów.
Potém, przy wtórze zaimprowizowanego instrumentu swego, zaczął śpiewać. Na dany przezeń znak, katarynka milkła, a z głębi mrocznych, w wysokich murach pogrążonych, dziedzińców, przez bramy sklepione, wylatywał na ulice głos nawpół dziecięcy, a nawpół już młodzieńczy, donośny, czysty jak kryształ, rzucający ku kawałkowi nieba, oprawionemu w czworokątne dachy, przeciągłe wykrzyki i żałosne trele. Były to najczęściéj pieśni bez słów; echa tych, które ucho dziecka podchwytywało z okien domów, lub rozwartych drzwi kościołów; były to powtórzenia aryj fortepianowych i śpiewów kościelnych, wiernie zapamiętywane, lecz powtarzane z dodatkami przeróżnemi, będącemi improwizacyą ulicznego śpiewaka. Snać jednak, uczono go do pieśni tych i słów różnych, bo od czasu do czasu dosłyszéć
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/113
Ta strona została uwierzytelniona.