Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

można było, że śpiewał o słońcu wysokiem i niebie dalekiem, o rajskich ogrodach i mękach piekielnych, o śmierci, kochaniu i zbawieniu wieczném. Kto uczył go słów tych, bezsensowych na pozór, lecz które w gruncie posiadały zawsze myśl jakąś gorzką i smutną, albo iskrę mętnéj, pierwotnéj poezyi? Któż wie? Stary kataryniarz może, albo mieszkańcy téj gromady lepianek i chatek, stojących na kurzych nóżkach, która szarzała nad samym brzegiem rzeki, daleko za miastem, het, aż za cmentarzem, a pośród któréj znikali oni obaj co wieczór.
Z téj to zapewne szaréj gromady lepianek wyniósł on cyniczną piosnkę, którą dnia pewnego, z werwą niezmierną a dosadną mimiką i gestykulacyą, przed garstką zgromadzonéj gawiedzi, zaśpiewał:
— Szła dziewczyna przez rzeczkę, przez rzeczkę. Zakasała spódniczkę, spódniczkę... — śpiewał i oczami figlarnie mrugał, a cienkie, czerwone wargi drgały mu uśmiechami, których wyraz przykro odbijał od dziecinnéj jego twarzy. Wtedy to poraz pierwszy widzowie i słuchacze śmiać się z niego zaczęli, a gdy skończył już piosnkę, wyśpiewywaną zwykle po szynkach przez pjane, ochrypłe głosy, starsi, z pomiędzy otaczającego tłumu, kręcąc głową, mówili:
— Patrzcie go! Taki mały, a taki już mądry!
Nie był już bardzo małym, owszem nazwać go można było wyrostkiem, gdy, w pewien pogodny dzień wiosenny, wszedł, wraz ze starym katarynkarzem, na czysty i widny, choć nie okazały, dziedziniec, dokoła którego stały domki drewniane, pobielane, niebogato, lecz też i niezbyt ubogo wyglądające. Skierowali się ku jednemu z domków tych.
— My tu, dziadziu, nigdy jeszcze nie byli, — ozwał się chłopak. Dla czego my tu nie byli?