— Albo ja wiem. Mijali jakoś... nie dojrzeli.
Przed gankiem, o dwóch słupach, katarynkarz grać zaczął i grał dość długo, nie wywołując z wnętrza domu żadnego znaku życia.
— No dość już, dość! przestańcie! — szepnął doń chłopak; — będziecie do dnia sądnego grali, a nikt nie posłyszy i nie spójrzy...
Katarynkarz przestał kręcić korbą. Widać było, że nie on dziecku, ale dziecko rozkazywało jemu. Chłopak uderzył w blachę metalowym drążkiem i z ramionami, wyciągniętemi nad głowę, puścił się w pląsy. Brzękom metalu wtórował, od czasu do czasu, donośném przyśpiewywaniem, a wszystko to trwało minut parę zaledwie, gdy w oknach domku, za zielonemi roślinami, zamigotały twarze ludzkie, poczém zniknęły, a w zamian na małym ganku ukazały się trzy osoby. Jedną z osób tych była niemłoda kobiéta w czarném skromném ubraniu i białym czepeczku na siwiejących włosach; drugą, wysoki, okazały, bardzo piękny mężczyzna, z ciemnem, ściągłem okiem i ciemnemi téż włosy, siwiejącemi zlekka nad wyniosłem, pogodném czołem; trzecią, chłopak, piętnastoletni może, w studenckim, mocno wyszarzanym, mundurku, z czerwonawą cerą twarzy, rudawo-złotemi włosy i blademi, nieco zyzowatemi, oczami. Kobiéta wyglądała na niezamożną, spokojną i troskami zbiedzoną mieszczankę; mężczyzna miał powierzchowność, ubiór i postawę wielkiego pana; wyrostek w mundurku uderzał rozlanym na twarzy jego wyrazem leniwego rozpieszczenia i przebiegłéj złośliwości.
Kiedy wyszli na ganek, katarynkarz zdjął szybko z głowy czapkę i, zgarbiony pod swym ciężarem, przybrał jeszcze pokorniejszą postawę. Chłopak w czerwonéj bluzie, opasa-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/115
Ta strona została uwierzytelniona.