Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

néj sznurem, i w podartych trzewikach, przymocowanych do nóg wyszarzanemi taśmami, tańczyć, śpiewać i uderzać w blachę nie przestawał.
— Piękne dziecko, — przypatrując się mu, wyrzekła kobieta.
— Szczególne dziecko, — uśmiechnął się okazały mężczyzna, — czy uważasz kuzynko, z jakim zapałem tańczy i z jaką gracyą.
— Ale wiesz co? — dodał, wsłuchując się, — głos prześliczny... tenor najczystszéj wody... coś o wysokiém słońcu śpiewa... słyszysz? Oho!, coś bardzo poetycznego...
Zwrócił się do katarynkarza.
— Zawołaj no chłopca swego! chcę przypatrzéć się mu bliżéj.
— Sylwek! — z pośpiechem zaczął wołać katarynkarz, — Sylwek, Sylwek! Przestań no, przestań! Jaśnie Wielmożny Pan cię woła... Długo wołania te powtarzać musiał, zanim tańczący chłopak usłyszał go i usłuchał. Stanął i, niby ze snu ockniony, patrząc przed siebie zmąconym wzrokiem, z głową odkrytą i twarzą w ogniu, powoli, rytmicznym swym, pełnym wdzięku, krokiem zbliżył się ku gankowi.
Kobiéta w czarnéj sukni z litością nań spoglądała, ale piękny, wyniosły pan przypatrywał się mu z zajęciem wielkiem.
— Wiesz, kuzynko, — wymówił, — że chłopca tego za model do obrazu wziąść można. Szkoda, żem już malowania oddawna zaniechał... Byłby z niego wyborny wzór na Lazzarona albo na... dziecko, przez Cyganów skradzione... coś nakształt historyi Trubadura. Lecz nie, na Lazzarona jest on zbyt ognistym, zbyt żywym... Czy to twój syn, ojcze?