Ostatnie pytanie to zwrócił do katarynkarza. Brzmiało ono łagodnie i nawet dobrodusznie. Katarynkarz schylił się w ukłonie do saméj prawie ziemi.
— Nie, Jaśnie Wielmożny Panie, nie moje to dziecko, lecz sierota nieszczęsna, przez wszystkich opuszczona, którąm ja wyhodował, wypiastował, na ręku swojém nosił i krwawicą swoją wyżywił; ot tak przez miłość bliźniego i dla zasługi przed Bogiem, któremu niech będzie cześć i chwała na wieki wieków, Amen.
— Voilà, — szepnął piękny pan do towarzyszki swéj, — voilà, ou les bonnes oeuvres viennent se nicher.
Zwrócił się do chłopca i zapytał:
— Jakże się ty nazywasz, mały?
Dziecko nie odpowiadało. Oczy jego posiadały w chwili téj wyraz szczególny. Wpijały się one w twarz i postać całą pięknego pana z ponurą i namiętną ciekawością.
— Sylwek, no, Sylwek! czemuż nie odpowiadasz JWPanu! — upominał go katarynkarz.
— Nieśmiały! — szepnęła kobiéta.
— Owszem, — rzekł mężczyzna, — ponury prędzéj. Ale, co za oczy, jakie oczy! Gdzie ja takie oczy widziałem. Kogoś mi one przypominają. No mały, mów, jak się nazywasz?
— Sylwek, — niechętnie szepnęło dziecko.
— To jest, imię twoje Sylwester zapewne. Ale jak się nazywasz?
Głośniéj już i z uśmiechem, który przewinął się mu po wargach, lecz nic w sobie wesołego nie miał, odpowiedział:
— Cmentarnik.
— Dziwne nazwisko! ależ to być musi przezwanie tylko jakieś. Dla czegóż, mój mały, tak cię smutnie przezwano?
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/117
Ta strona została uwierzytelniona.