sztokiem, podnosiła ku oknu okrągłą, bladą twarz dziecinną, wydobywającą się z grubych zwojów mokréj chusty, a opłyniętą, niby strugami złota, długiemi kędziorami złocistopłowych włosów. Włosy te i rysy małéj twarzy domyśleć się pozwalały, że była to dziewczynka.
Po kilka razy jeszcze powtarzała wołanie swoje, aż umilkła znowu, i na mokrych kamieniach w skurczonéj postawie siedząc, a w okno, zapełnione butelkami, wlepiając źrenice, jak turkusy błękitne, szeptać zaczęła:
— Siedzi i siedzi! znów upije się i na drabinę polezie! Jeszcze kiedy spadnie, zabije się i umrze! Tak jak Tadzio!… Zmarł i — nie ma!
I z całéj siły drobnéj piersi swój, drgającéj płaczem, wołać zaczęła znowu:
— Papciu! papciu! papciu!
Całą odpowiedzią, na rozpaczliwe to dziecinne wołanie, był, wciąż toczący się kędyś, we wnętrzu domostwa, głuchy szum i rozgwar…
Dziecko szepnęło:
— Ot pójdę… za rękę wezmę i do domu zaprowadzę… Co ma tam całą noc siedzieć, jak ostatni pjanica jakiś!…
Zrobiła poruszenie takie, jakby posunąć się chciała ku, znajdującym się obok okna, wązkim i szczelnie zamkniętym drzwiczkom, lecz wzrok jéj upadł na najwyższe szyby okna i znieruchomiała znowu.
— Aha! — zawołała z nagłym, promiennym uśmiechem. — Ptaś! ptaś! śpiewuś! maleńki… mój!…
Przedmiotem, w którym tkwiły rozpromienione oczy dziecka, była klatka, wisząca nad rzędami butelek, za najwyższemi szybami okna. W klatce, na drewnianym pręciku, ze zjeżonemi żółtemi pióry, siedział kanarek. Żółta nić pło-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/123
Ta strona została uwierzytelniona.