Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/125

Ta strona została uwierzytelniona.

się obraz. Składał go młody urodziwy chłopak, w bluzie, przepasanéj rzemiennym pasem, w ramionach trzymający pięcioletnią dziewczynę, z któréj zsunęła się mokra chusta, a którą w zamian nawpół okryły długie, złociste włosy. Czoło i oczy jego ocienione były szerokiemi brzegami grzybowatego kapelusza, a usta, cienkie i pąsowe, z uśmiechem pochylały się ku czołu dziecka.
— Zanieść cię do domu, co? Kocię ty małe! a to tak, jak wtedy, w rynsztok wpadniesz i skąpiesz się w błocie... No pójdziem! zaniosę cię do mamy!
Dziecko gniewnie rzuciło się w jego objęciu.
— Ja chcę papki... — wołać zaczęła; — papko tam! tak już dawno! papko biédny! papkę skrzywdzili! Ja chcę papki!
— Ale! — przeciągle zaśmiał się chłopak w bluzie, — papkę skrzywdzili! papko biédny! jak szpaczek powtarzasz, co papko gada, jak upije się. No nic mu się nie stanie. Przyjdzie do chaty pijany, wyśpi się i jutro upije się znowu. A ty, jak będziesz tak nocami walać się w błocie, zachorujesz jeszcze i zamrzesz... tak jak Tadzio!
Dziewczynka, ramieniem otaczając szyję jego, przybrała postawę, pełną zaniedbania i ufności. Drobny palec trzymała przy bledziutkich wargach, i zamyślonym wzrokiem na kanarka znowu patrzała.
— Sylwek! — zaszczebiotała, — o! widzisz! ptaś! biedny ptaś... śpiewuś milutki mój!
Wyrazy te wymawiając, znikała stopniowo z mętnie oświetlonego tła i wraz z młodym mężczyzną, który ją unosił, wsuwała się w cień. Drobne ramię z palcem, wyciągniętym ku kanarkowi, znikło ostatnie, a w ciemności dał się słyszeć głos młodego mężczyzny: