jącéj. Jakkolwiek ruchy jego silne były i zgrabne, jakkolwiek miejscowość tę znać musiał wybornie, potknął się jednak parę razy o sterczące jakieś kupy kamieni, czy śmiecia, a stopy jego co chwilę pluskały w kałużach, stojących we wklęskłościach zepsutego bruku. Dosięgłszy nakoniec czarnéj wysokiéj budowy, wszedł do ciemnych sieni, których drzwi, kołysząc się na jednéj tylko zawiasie, od chwili do chwili, przeciągle jęczały. Omackiem dosięgnął innych drzwi, które téż stały otworem, przez chwilę szedł wązkim korytarzem, śród zupełnéj pustki którego kroki jego rozlegały się monotonnie i donośnie, a który posiadał dwa otwory okienne, szyb pozbawione, aż nakoniec, wspiąwszy się po kilku wschodach, przeciągał ręką po chropawéj ścianie dopóty, aż znalazł znowu drzwi, które, tak jak wszystkie poprzedzające, zamkniętemi nie były.
— Ależ u was dom, na wszystkie cztery wiatry otwarty! — mruknął i dodał: — no prawda! goły złodziejów nie boi się.
Zatrzymał się chwilę w owych drzwiach, nad kilku wschodami otwartych, i patrzał znowu w ciemność, z głębi któréj, z drugiego jakby pokoju, dochodził dźwięczny i przewlekły, pieszczony i zarazem cierpiący, głos niewieści:
— Cała to moja przyjemność, kochana pani, całe to moje szczęście i cała moja pociecha w tém smutném życiu mojém! Co jabym nieszczęsna poczęła, gdybym jeszcze tych moich kochanych książek nie miała, gdybym się niemi nie upijała, gdyby mię one w lepsze, promienniejsze światy nie unosiły. Nieuwierzysz, jakiéj rozkoszy doznaję, gdy, imaginacyą przynajmniej, unoszę się w krainy miłości i zachwytów, w świat elegancyi, salonów, rycerzy, hrabiów i książąt!... w świat mój rodzinny... Wszak wiesz dobrze, moja pani Lirska, że to jest świat mój rodzinny...
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/127
Ta strona została uwierzytelniona.