Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/131

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jezus, Marya! — krzyknęła niemłoda kobieta w czarnéj sukni, — to maleństwo było już pijane!
— A tak pani, — odpowiedział z cienia głos męzki, — przyszła po ojca... do szynku, i spoili ją dla zabawy... ot, tak samo, jak wczoraj kanarka! Bądźcie zdrowi! Dobranoc Klarko.
Głośny całus, rzucony ręką w stronę dziecka, rozległ się w ciemnym pokoju, i drzwi od wschodów, po długiém pracowitém stukaniu i trzęsieniu niemi wychodzącego, zamknęły się o tyle, że wilgotne powietrze korytarza i sieni wiać z nich przestało.
— Któż to był taki, Helenko! — zapytała niemłoda kobiéta, na bladéj i łagodnéj twarzy któréj malował się głęboki niesmak.
Helena przymknęła powieki swe ciemne, zmęczone i znękanym głosem wymówiła:
— A! katarynkarz jakiś! Podobno skoczkiem ulicznym był, potém mularczykiem, a teraz z katarynką chodzi! Rozkochał się formalnie w Klarce i nieproszony, niedziękowany, wiecznie się nią opiekuje! Dziecko to ma dziwne szczęście do ludzi! nadzwyczaj do mnie podobna! Czy uważasz, Placydo, że Klarka zupełnie moje ma rysy, moje włosy i oczy. Ja także... kiedyś... miałam szczęście do ludzi... Pamiętam, kiedy z moją matką pierwszy raz byłam na balu u książąt...
— Moja Helenko, — łagodnie przerwała jéj towarzyszka, — co było, to nie jest. Ale teraz, kiedy jesteście już tak biedni, powinnabyś lepiéj naglądać na dzieci...
Helena chudemi i bardzo białemi dłońmi głowę sobie objęła.
— Ach! ach! — zawołała, — głowa moja! biedna moja głowa! Tak mię zawsze głowa boli, a nocami, moja pani Pla-