— Jakże ja pani dopomódz mogę, moja pani Placydo? — zapytała Helena, któréj omdlałe oczy, co chwilę spoglądające ku leżącym na komodzie książkom, objawiały, że od chwili, w któréj o saméj sobie mówić przestała, nudzić się i odejścia gościa niecierpliwie oczekiwać zaczęła.
— Myślałam... że poślesz tam kogo, aby zobaczył...
— Kogóż ja mogę posłać? lokajów przecież niemam...
— Jaka szkoda! jaka szkoda! — mówiła do siebie kobiéta w białym czepku, — żem o to tego katarynkarza nie poprosiła... chociaż to wstyd... ale cóż robić? wiedziałabym przynajmniéj, co mam odpowiadać tym, którzy plotki takie o mojém dziecku po świecie roznoszą!... Moja Helenko! pomóż mi... poślij kogo... sąsiada może jakiego albo sąsiadkę...
— Ja z tutejszymi mieszkańcami żadnych stosunków niémam! — z coraz widoczniejszém znudzeniem odparła Helena, — żeby Damek albo Miś byli w domu, tobym ich posłała...
— Jakto! — wykrzyknęła Placyda, — synów swoich posłałabyś do... do...
Nie dokończyła. Nie mogła wymówić nazwy miejsca, do którego że syn jéj uczęszcza przypuszczała.
Helena wzruszyła ramionami.
— A cóż! oni do tego przywykli! Chodzą tam często do ojca i po ojca... Są to, moja pani Placydo, daleko mniéj dzieci moje, jak Hilarego... po Hilarym poszły wszystkie... nawet Klarka... która dla mnie obojętną jest zupełnie, a za ojcem przepada. Od czasu, kiedy mój najstarszy, mój śliczny Tadzio, umarł, ja... uważam się za bezdzietną... Dla mnie w niczém i nigdzie pociechy niéma... Mnie nikt nie kocha... Ja tylko złudzeniami żyć muszę... We mnie...
Rozgadała się znowu o sobie i ożywiła się. Tym razem jednak, łagodna i współczująca towarzyszka jéj, zda-
Strona:PL Eliza Orzeszkowa - Sylwek Cmentarnik.djvu/135
Ta strona została uwierzytelniona.